Aktualności

Ewa Siedlecka: Ofiary hejtu i państwa

Mikołaj Filiks i jego rodzina padli ofiarą nie tylko pedofila i do cna pozbawionych moralności rządowych mediów. Wygląda na to, że padli też ofiarą państwa.

Prorządowe media ujawniły dane umożliwiające identyfikację ofiar pedofila z rozmysłem, w ramach walki politycznej przeciwko konkurującemu z władzą ugrupowaniu politycznemu. Tłumaczą, że realizowały interes publiczny, jakim jest prawo ludzi do informacji. Rzekomo podanie danych umożliwiających identyfikację ofiary przestępstwa było konieczne, by ujawnić „aferę pedofilską” w Platformie Obywatelskiej, którą ta ukryła. Ukrycie nie było prawdą, bo sprawca został zgłoszony prokuraturze przez matkę chłopca, oskarżony i skazany. A jeśli koniecznie prorządowe media chciały napisać o „aferze pedofilskiej w PO”, mogły podać dane i powiązania sprawcy, a nie ofiary. A więc żaden interes publiczny nie usprawiedliwia podania danych skrzywdzonego chłopca.

Jedyny interes, jaki zrealizowały publiczne Radio Szczecin i TVP Info, to interes polityczny rządzących. A taka działalność jest wbrew konstytucyjnej roli mediów. Wolność prasy ma bowiem służyć debacie publicznej i informowaniu o działaniach władzy, a nie wspieraniu władzy w jej politycznych napaściach czy finansowych szwindlach.

Na to, co się stało, powinny były zareagować organy i instytucje państwa. Na razie jedynym państwowym organem, który zareagował uczciwie jest Państwowa Komisja ds. Przeciwdziałania Pedofilii, która zawiadomiła Radę Etyki Mediów. Ta (nie jest państwowym organem, tylko organizacją społeczną) zajęła stanowisko. Uznała, że „doszło do naruszenia zasady szacunku i tolerancji, nakazującej poszanowanie ludzkiej godności, dóbr osobistych, a szczególnie prywatności i dobrego imienia”.

Milczy natomiast konstytucyjny organ: Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, choć wydaje się, że to, co zrobiły rządowe media zasługuje przynajmniej na nałożenie na nie kary. Art. 13. Ustawy o Radiofonii i Telewizji stanowi: „Nadawca kształtuje program samodzielnie (…) i ponosi odpowiedzialność za jego treść.” Zaś art. 18, że „Audycje lub inne przekazy nie mogą propagować działań sprzecznych z prawem (…) moralnością i dobrem społecznym”. A dziennikarze i redakcje powinny „kierować się odpowiedzialnością za słowo” i „respektować chrześcijański system wartości, za podstawę przyjmując uniwersalne zasady etyki”.

Środowisko dziennikarskie zareagowało listem protestacyjnym redaktorów naczelnych i dziennikarzy z całej Polski, wzywając do bojkotu zaproszeń do programów TVP, TVP Info i Radia Szczecin, do wyjaśnienia sprawy.

Wezwanie do bojkotu konkretnych redakcji jest kontrowersyjne ze względu na obowiązek mediów służenia debacie publicznej, ale w sprawie bezmyślnego przyczynienia się do śmierci skrzywdzonego nastolatka przekroczono wszelkie granice dziennikarskiej, ale też ludzkiej przyzwoitości. Media i ich pracownicy nie tylko nie przeprosili za to co się stało, nie tylko nie przyznali się do błędu, ale przeciwnie: przypuścili atak na matkę zmarłego chłopca, posłankę PO Magdalenę Filiks, i na polityków tej partii, obarczając ich winą za śmierć chłopca. Takie media nie są zdolne do prowadzenia debaty publicznej w rozumieniu konstytucji.

Stanowisko potępiające ujawnienie danych umożliwiających identyfikację ofiar pedofila wydało Towarzystwo Dziennikarskie przypominając o moralnej odpowiedzialności dziennikarza i redakcji za skutki publikacji. Nie bez kozery mowa o odpowiedzialności moralnej, odpowiedzialności zawodowej bowiem nie ma. Mimo, że dziennikarstwo, to zawód zaufania publicznego, redakcje i organizacje dziennikarskie – w przeciwieństwie do np. lekarzy czy zawodów prawniczych – nie dopracowały się sądu dyscyplinarnego, ani zgody na obowiązujący wszystkich kodeks etyki dziennikarskiej.

Co do odpowiedzialności karnej, to prokuratura poinformowała, że prowadzi postępowanie z art. 151 kk, czyli nakłanianie do samobójstwa. Z tego można wnioskować, że nie dotyczy ono materiałów w Radiu Szczecin czy TVP Info, bo w tych materiałach nie namawiano chłopca do samobójstwa. Samobójstwo było „skutkiem ubocznym” ujawnienia przez media jego danych.

Mediom i ich pracownikom można by postawić zarzut z art. 107 ustawy o ochronie danych osobowych: „Kto przetwarza dane osobowe, choć ich przetwarzanie nie jest dopuszczalne albo do ich przetwarzania nie jest uprawniony, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch.” Ujawnienie danych dotyczących m.in. danych „dotyczących zdrowia, seksualności lub orientacji seksualnej” – to kara do trzech lat. Ale ujawnieniem danych prokuratura się nie zajęła.

W ogóle rola prokuratury w tej sprawie jest szczególna. Skąd media miały akta sprawy, która skończyła się prawomocnym wyrokiem skazującym ponad rok wcześniej, i toczyła się z wyłączeniem jawności? Sąd stanowczo zaprzecza, by akta były udostępniane. Informacje o sprawie ma też policja i Służba Więzienna, ale akta – tylko prokuratura. Jeśli je udostępniła – byłoby to przestępstwo. Wprawdzie (art. 156 par. 5 kpk) prokurator-referent, ew. Prokurator Generalny mogą „w wyjątkowych wypadkach” udostępnić akta lub ich fragmenty „innym osobom” (swoją drogą warto byłoby dodać do tego przepisu, że tylko wtedy, gdy przemawia za tym interes publiczny), ale tu chodziło o sprawę, która w sądzie toczyła się z wyłączeniem jawności. Tę niejawność mógł więc uchylić tylko sąd który tego nie zrobił. A decyzji sądu prokuratura zmienić nie mogła.

Już w przeszłości mieliśmy do czynienia ze współpracą prokuratury z przyjaznymi władzy mediami, kiedy to udostępniano pracownikom tych mediów materiały (prawdopodobnie sfałszowane), które mogły skompromitować polityków i osoby związane z opozycją – by wspomnieć ujawnienie materiałów z kontroli operacyjnej senatora PO Krzysztofa Brejzy i Romana Giertycha, adwokata Donalda Tuska. Dlatego teza, że na początku ciągu zdarzeń, który doprowadził do samobójczej śmierci nastoletniego syna posłanki PO był wyciek akt z prokuratury, wydaje się racjonalna.

To nie byłaby pierwsza sprawa, gdzie władza posłużyła się wyciekiem danych osobowych by skompromitować lub zastraszyć osoby czy środowisko uważane przez nią za wrogie. Tak było z aferą hejterską w Ministerstwie Sprawiedliwości, gdzie posłużono się aktami osobowymi sędziów.

Tym razem sytuacja jest wyjątkowo drastyczna, bo do ataku na politycznych rywali posłużono się skrzywdzonym dzieckiem, a ofiara odebrała sobie życie.

W dodatku to nie koniec. Rządowe i prorządowe media rozpoczęły skoordynowaną akcję przerzucania odpowiedzialności za tę śmierć na polityków PO, w tym na matkę nieżyjącego chłopaka, Magdalenę Filiks. Robią to wbrew faktom, rozsądkowi i przyzwoitości. Intensywność i skala tych ataków – podejmowanych także w mediach społecznościowych – może być oceniona pod kontem przestępstwa stalkingu (art. 190a kk: „Kto przez uporczywe nękanie innej osoby lub osoby jej najbliższej wzbudza u niej uzasadnione okolicznościami poczucie zagrożenia, poniżenia lub udręczenia lub istotnie narusza jej prywatność”, kara do 8 lat). 

Ta sprawa jest haniebnym epizodem w historii Polskich mediów. I może warto się zastanowić nad jakimś środowiskowym mechanizmem eliminacji z zawodu osób bez kwalifikacji moralnych do zawodu dziennikarza. Przynajmniej w mediach opłacanych z publicznych pieniędzy.

Ewa Siedlecka – dziennikarka, absolwentka wydziału Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji UW. Pracowała z osobami chorującymi psychicznie i z uzależnionymi (w ośrodku MONAR). Od 1989 do lutego 2017 pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Od marca 2017 – w tygodniku Polityka. Zajmuje się tematyką prawną, w tym praw człowieka i prawa konstytucyjnego. Szczególnie interesują ją prawa grup wykluczonych, w tym osób LGBT, chorych psychicznie i niepełnosprawnych. Członkini Rady Programowej Fundacji Pomocy Ofiarom Przestępstw.